wtorek, 20 lutego 2018

"Strażniczka Wielkiej Brytanii..." cz. 2

♥Madryt♥
 Drogami Madrytu przechadzał się starszy pan, ludzie, którzy go mijali mogliby pomyśleć, że poczciwy starzec nie ma pojęcia, gdzie zmierza. Szedł głęboko zamyślony, rozglądając się. On jednak doskonale wiedział dokąd zmierzał. Miał wiernego druha. Już wiele lat przeżyli razem. Szedł bardzo powoli, podpierając się laską. W tym momencie zobaczył chłopaka, właśnie wysiadał z samochodu, kierował się do studia, na zdjęcia. Był najsłynniejszym modelem w całej Hiszpanii. Nikt nigdy by nie pomyślał, że ten sławny chłopak może być bardzo nieśmiały. Nagle starszy pan, który właśnie wszedł na pasy, przewrócił się. Młodzieniec, gdy tylko to zobaczył zerwał się i szybko pomógł mu wstać oraz przejść na drugą stronę jezdni. Starzec chwycił go za ramię i powiedział "Jesteś wybrańcem Matt". Ten, gdy usłyszał swoje imię stanął prosto i zilustrował mężczyznę. Nie przypominał sobie żeby go znał, a może? Wtedy pomyślał, że pewnie widział go na jakiejś okładce czasopisma. Mędrzec uśmiechnął się ciepło i ruszył bez słowa, tym razem poruszał się bez problemu, laskę trzymał pod pachą. Brązowooki jeszcze przez chwilę obserwował tajemniczego starca. Z tej czynności wyrwał go jego menadżer wołając jak zwykle "czas to pieniądz". Kiedy model udał się na zdjęcia, starszy pan skierował się w jedną z najpiękniejszych uliczek, przeszedł przez jedną z furtek i za pomocą swej podpory zadzwonił w dzwonek. Po chwili drzwi otworzyła pewna kobieta, powiedział, że jest zmęczonym wędrowcem i spytał czy może prosić o trochę wody oraz coś ciepłego do zjedzenia, oczywiście cały czas podpierał się na swojej lasce. Kobieta bez zastanowienia wpuściła go do środka i zaprowadziła go do salonu. Sama poszła do kuchni, a w tym momencie z torby starca wyleciało małe stworzonko.
- Mistrzu, co sądzisz? - istota spojrzała na niego i oczekiwała odpowiedzi.
- Matka ma tak samo dobre serce, jak jej syn. Ale to chłopak jest wybrańcem, to on musi odnaleźć Elizabeth i Cassidy. Dlatego musi wyjechać do Paryża, dziewczyny za niedługo też wyruszą. Powiadomiłem panią Belinę. Martwię się jednak, młoda Maycy będzie szukać swej ciotki, na próżno... 
Starzec skończył swój wywód, gdy zobaczył zbliżający się cień. Do pokoju weszła pani Olsen z herbatą oraz ciepłym obiadem. Podała tacę  posiłkiem Mistrzowi Fu, a w tym momencie do domu wszedł Matt, gdy zobaczył staruszka w swoim salonie, stanął jak wryty. Powoli wszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole na przeciw mędrca, ten poprosił jego rodzicielkę o kawałek chleba do posiłku. Kobiecina spojrzała na niego, ale w końcu ruszyła po chleb, musiała wyjść do sklepu, ponieważ jak się okazało, pieczywo  skończyło się. Panowie zostali sami. Zza pleców mistrza wyleciało małe stworzonko, chłopak się go przestraszył i podskoczył na krześle. Mężczyzna zapewnił, że nie ma czego się bać, i wręczył mu pudełko. Objaśnił mu wszystko, a potem poprosił, żeby ten otworzył szkatułkę, ten uczynił to i z pudełeczka wyleciało małe stworzonko, patrzyło na chłopaka swoimi wielkimi oczami. Wskazało na wnętrze. W środku była karteczka oraz broszka. Kiedy chłopak spojrzał przed siebie starszego pana już nie było. W tym momencie do domu weszła jego matka i zdziwiona popatrzyła na syna, który w tym momencie czytał list oraz przeglądał zdjęcia, które były dołączone do listu. Na zdjęciach były przedstawione dwie dziewczyny. Spojrzał na mamę i wypowiedział tylko: "Wyjeżdżam do Paryża". Mama popatrzyła na niego i ze łzami w oczach przytaknęła. Nie potrafiła mu zabronić, nigdy niczego mu nie zabraniała. Chłopak ruszył do pokoju, przez Internet zamówił bilet na samolot, który miał następnego dnia i szybko zaczął się pakować, zajęło mu to nie dużo czasu, stwierdził, że zostanie u Adriena, swojego kuzyna. Nie widzieli się od czasów dzieciństwa. Dzień dobiegał końca, a on musiał rano wcześnie wstać, żeby zdążył na samolot, nastawił budzik i położył się, w ręku trzymał zdjęcie, które dał mu Mistrz Fu. Fotografia przedstawiała dziewczynę. Zdjęcie włożył do kieszeni walizki, która stała przy jego łóżku i powiedział "Strażniczka Wielkiej Brytanii". Położył się i niemal od razu zasnął.

♥Wielka Brytania♥
 Cassidy już drugą noc spędziła u Elizabeth. Jej serce wciąż przepełniał ból. Wciąż obwiniała siebie, że nie dała rady, że była słaba. Jak się też okazało wyjazd do Paryża musiał trochę poczekać, nie mogły wyjechać od razu. Szkoła Cassidy na to nie pozwoliła, został jej tylko tydzień i musiała go przechodzić. Nie chciała ani razu więcej tam być, ale musiała. Jeśli chciała wyjechać, musiała być wytrwała. Więc kiedy zadzwonił budzik, zebrała się szybko i pobiegła do domu, żeby zabrać książki i zeszyty, po czym pobiegła do szkoły. Uwielbiała swoich nauczycieli, czego nie mogła powiedzieć o uczniach. Gdy tylko pojawiła się w szkole, poczuła się strasznie, zapomniała, że na ramieniu ma ogromną ranę i nie zabrała kurtki, więc wszyscy na nią patrzyli choćby była z innej planety. Dziewczyna szybko opuściła głowę i pomaszerowała w stronę pomieszczenia, w którym czekała na nią matematyka. Kiedy podeszła pod klasę, w całej szkole rozległ się donośny dźwięk szkolnego dzwonka. Gdy tylko pani otworzyła klasę, Cass wpadła do klasy i szybko usiadła w ostatniej ławce pod ścianą. Wiedziała, że już niedługo nie będzie musiała znosić tego wzroku. W tym momencie brakowało jej Eli. Jej włosy, gdy tylko oddaliła się od dziewczyny przybrały zwykły brązowy kolor. Znów czuła się słaba. Jak zwykle pani pominęła ją w dzienniku, przyzwyczaiła się, miało to swoje plusy i minusy. Plusem było to, że nie brano jej do tablicy, a minusem fakt, iż nie miała zaznaczonej ani obecności ani nie obecności, dlatego pewnie pani dyrektor nie pozwoliła mi wcześniej zakończyć roku. Dziewczyna postanowiła, że tym razem upomni się, że jest, więc podniosła niepewnie rękę. Pani spytała ją o co chodzi, a ta pewnie odpowiedziała, że nie została wyczytana, kobieta niepewnie spojrzała do dziennika. Dziewczyna miała rację, nauczycielka spojrzała na nią z troską i podziękowała, wiedziała, że do tej pory jeszcze nigdy nastolatka się nie upomniała o swoją obecność. Niestety to, że formalnie była obecna odbiło się na niej i została poproszona do tablicy. Dziewczyna miała szczęście, że przerabiali jej ulubiony dział. Równania. Dumnie wstała i podeszła do tablicy, czuła na sobie wzrok innych, ale powiedziała sobie, że to wytrzyma. Rozwiązanie całego równania zajęło jej niecałe dwie minuty, wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na nią. W końcu skąd mogli wiedzieć, że ona tak dobrze to potrafi, jednak jeden dwie pary oczu zwrócone były na jej ramię. Był to wzrok matematyczki oraz jednego chłopaka. Nie wiedziała, że owy chłopak wiedział o jej planowanym wyjeździe. Nie znała kolegów z klasy, dlatego nie zauważyła, że z tyłu klasy siedział obcy nastolatek, który właśnie ilustrował ją wzrokiem. Pani do niej podeszła i złapała za ramię po czym wysłała ją do pielęgniarki, z chłopakiem, który tak się jej przyglądał. Zebrali swoje rzeczy i wyszli, chłopak zabrał plecak od brązowookiej twierdząc, że księżniczki takie jak ona nie powinny się przemęczać. Teraz bardziej mu się przyjrzała, czarne włosy, wyższy od niej. Ale wyczuwała od niego coś niepokojącego. Wyczuwała od niego złą energię. Tak jakby stała przed Władcą Ciem, wiedziała, że to nie możliwe, ponieważ ani trochę nie pasował do opisu jej starego wroga. Higienistka długo wpatrywała się w ranę, nie wiedziała co zrobić, nie była bolesna, nie była też zakażona, postanowiła zabandażować ramię dziewczyny. Kiedy postanowiła wypuścić nastolatkę była już przerwa, zostały jej jeszcze cztery lekcje, w tym dwa w-fy, jedyny przedmiot, który kochała. Przed gabinetem czekał na nią z przyjacielskim uśmieszkiem, młodzieniec, który zaprowadził ją do tego samego pomieszczenia. Cass postanowiła go ignorować, w końcu to jej ostatni tydzień. Gdy tylko go ominęła ruszyła przed siebie, on jednak nie dał za wygraną i zaczął do niej słać pytania typu "Czy się dobrze czuje". Nastolatka burknęła tylko, że nawet nie wie jak on ma na imię i ukryła się w pobliskiej łazience. Była zła, energia, którą emanował była nie do zniesienia, przyprawiała ją o wściekłość, wiedziała, że coś z nim jest nie tak, ale nie chciała stawiać pochopnych wniosków. Rozległ się dzwonek świadczący o końcu przerwy, biegiem ruszyła w stronę sali gimnastycznej, fart, akurat otwarli szatnie. Przebrała się jakoś w minutę i wyszła z pomieszczenia unikając wzroku innych. Weszła na salę gimnastyczną, gdzie czekała jej ulubiona nauczycielka, szybko podjęły rozmowę, wuefistkę zaniepokoiła informacja że dziewczyna wyjeżdża, ta bez wahania opowiedziała jej o swojej ciotce. Potem zeszła się cała reszta i zaczęła się lekcja, oczywiście była siatkówka, Cassidy była najlepsza z całej klasy. Czterdzieści pięć minut szybko zleciało, tak samo jak następne lekcje. Kiedy nastolatka skończyła lekcje, czekała na nią niespodzianka, miła niespodzianka, Elizabeth wraz z mamą czekały na nią, żeby zabrać ją do siebie. Po dwóch dniach, pewnie przez syna dyrektorki, który w każdej wolnej chwili grzebał mamie w papierach, wiedziała cała szkoła, że dziewczyna wyjeżdża. Większość przez cały tydzień rozmawiała o jej wyprowadzce, przechadzając się korytarzami szkoły, słyszała cały czas swoje imię i czuła na sobie wzrok innych. Nie posiadała się z radości, kiedy był piątek, ostatni dzień w szkole oraz dzień przed odlotem. Wraz z przyjaciółką przez cały tydzień uczyły się francuskiego, nauka nie poszła w las, już po dwóch dniach znały najważniejsze zwroty. Na początku lekcji pani dyrektor wezwała młodą uczennicę na rozmowę, oczywiście nie była zachwycona faktem, iż ta wyjeżdża, lecz nie mogła nic powiedzieć, na papierach wypisu widniał podpis jej ojca, który o dziwo stawił się kilka dni wstecz w szkole i był trzeźwy. Cassidy uwierzyła, że jej jedyny rodzic jest w dobrych rękach, kiedy go zobaczyła płakali oboje. Ojciec przeprosił córkę, że jej nie wspierał i zamknął się w sobie dbając tylko o pełny kufel piwa. Dyrektorka oddała jej dokumenty i oznajmiła, iż dziewczyna nie musi tego dnia iść na lekcje. Oczywiście skorzystała i jak najszybciej wróciła do mieszkania pań Belina.
♥Cassidy♥
Wraz z Eli od razu zaczęłyśmy się pakować i sprawdzać czy wszystko mamy spakowane. Gdy wszystko było sprawdzone, zjadłyśmy kolację, jedna po drugiej się umyłyśmy, a potem próbowałyśmy zasnąć. Nie potrafiłyśmy zasnąć, byłyśmy za bardzo przejęte wylotem do Francji. W końcu żadna z nas nie jest pełnoletnia, a lecimy tam same. Damy radę, jeszcze na chwilę poszłam do łazienki, spojrzałam na końcówki włosów, uśmiechnęłam się na widok blondu widniejącego na nich. Poszłam spać. Obudził nas dźwięk budzika, szybko zrobiłyśmy koło siebie, zjadłyśmy pożywne śniadanie, wszystko dopięłyśmy na ostatni guzik i byłyśmy gotowe, aby udać się na lotnisko. Kiedy dojechaliśmy na miejsce musiałyśmy poczekać jeszcze trochę na samolot, byłyśmy podekscytowane. Elizabeth rozmawiała ze swoją mamą, a ja czytałam gazetę, na okładce był chłopak, model.  Spotkałam na żywo już modeli i modelki, mama była otwartą kobietą, jednak każdy z nich miał o sobie duże mniemanie, bardzo to było nieprzyjemne. Z zamyśleń wyrwało mnie wołanie na pokład samolotu, pani Belina przyjaźnie mnie przytuliła, tak samo córkę i ruszyłyśmy na pokład.  O dziwo zbyt dużo osób nie leciało, ale był to też środek roku szkolnego. Kiedy usiadłyśmy koło naszych siedzeń przeszedł pewny starzec, już go kiedyś spotkałam. Posłał mi ciepły uśmiech, po tym go poznałam, kiedyś przechodził przez pasy niedaleko mojej szkoły, miał zielone światło, ale szedł bardzo powoli i szybko światło stało się czerwone. Z daleka nadjeżdżał samochód, przy jego prędkości nie zdążyłby wyhamować, bez namysłu rzuciłam się staruszkowi na ratunek. Dzień później poznałam Prinksi, najpierw poznałam Serafinę. Przechadzałam się ulicami Londynu, w pewnym momencie zauważyłam, że dreptał za mną szczeniaczek, schyliłam się do niego na szyi miał lśniącą obrożę,przypominała bransoletkę. Serafina była naprawdę małą psinką, ale wszystkie dzieci rosną. Wzięłam pieska na ręce i zaniosłam do domu, zaprowadziłam ją do pokoju, na moim łóżku leżały pudełko i  kartka z napisem "Załóż bransoletkę". Niepewnie ją założyłam i wtedy pojawiła się obok malutka istotka, Prinksi. Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne, aż do pewnego nieszczęśliwego wieczoru.  Ale odnajdę Prinksi i Serafinę. Z pomocą Elizabeth. Tylko najpierw muszę dostać się do Paryża i odnaleźć ciotkę. Moje przemyślenia przerwał start samolotu, Eli zacisnęła powieki i chwyciła mnie za rękę. Pewnie nawet nie była o tym świadoma, wyglądała na wystraszoną, ja natomiast nie miałam podobnego problemu. Z rodzicami nie potrafiliśmy w wakacje usiedzieć w domu, oczywiście kiedy Serafina podróżowała osobno byłam przerażona, ale martwiłam się jeszcze bardziej. Lot nie zajął nam dłużej niż pół godziny. Kiedy wysiadłyśmy z latającej puszki, nie mogłam uwierzyć, że jesteśmy w Paryżu. Udałyśmy się w stronę wyjścia z lotniska, po drodze zabierając swoje rzeczy. Postanowiłyśmy, że na początku poszukamy jakiejś kryjówki, a potem poszukamy cioci. Jednak, gdy tylko opuściłam lotnisko poczułam, że Władca Ciem jest blisko, jest w tym mieście. Wraz z Eli szybko znalazłyśmy idealną kryjówkę, w starym budynku znajdowała się klapa, która prowadziła na dół, było tam ciepło, dużo miejsca. Było w sam raz dla nas. Panna Belina chciała kupić pościele i poduszki, jednak zaprotestowałam, wyszłyśmy do sklepu po materiały i spędziłam wieczór na szyciu. Noc spędziłyśmy śpiąc przytulnie na starych łóżkach, które tam były. Przez parę następnych dni biegałyśmy po mieście. Wpadłam na jakąś dziewczynę, dosłownie w nią wbiegłam. Jednak nie miałam czasu, wpadłyśmy wraz z Elizabeth na poszlakę, kartkę na której pisało coś o biedronce i czarnym kocie, dziwna wiadomość, ale szukałyśmy po całym mieście dwóch zwierzaków, tego samego dnia opowiedziała mi szczegółowo o Mistrzu Fu. Następnego dnia już wiedziałyśmy o co chodziło z Biedronką i Czarnym Kotem....
♥♥♥
Witam bardzo serdecznie, po długiej przerwie jest rozdział ♥  Dedykuje go Agacie, Uszaczkowi mojemu za kolejny rok ♥  Żeby było ich więcej ♥

sobota, 18 lutego 2017

"Strażniczka Wielkiej Brytanii..." cz. 1

Był pochmurny dzień, pewna dziewczyna miała głowę schowaną w kolanach. Siedziała w deszczu. Właśnie straciła coś bardzo ważnego. Straciła przyjaciół. Kogoś, kto zawsze był przy niej. Została sama. Był jeszcze jej ojciec. Ale co jej po nim? Od śmierci jej matki, córka była dla niego nikim. Wybrał alkohol. Teraz nie miała już zupełnie nikogo. Płakała. Krew lała się z jej ramienia. Przegrała bitwę. Zapłaciła, chociaż nie miała za co. Za ratowanie Wielkiej Brytanii? Zawsze była dobra dla innych. Próbowała każdemu pomóc. Ale od śmieci jej rodzicielki, wszystko przepadło. Świat wywrócił się do góry nogami. W szkole wszyscy zaczęli jej unikać, tata się stoczył. A teraz zabrano jej psa i miraculum. Chciała wołać o pomoc, ale nie mogła o tym nikomu powiedzieć. Była sama. Pozwoliła, aby deszcz kapał na nią. Na nic nie miała sił. W pewnym momencie przestała odczuwać mokry i zimny deszcz. Zorientowała się, że ktoś nad nią stoi. Nie była sama. Spojrzała w górę, nad jej głową widniał parasol, właścicielka przedmiotu uśmiechała się do niej przyjaźnie, sama moknąc. Cassidy chciała zostać sama. Jednak brązowowłosa schyliła się ku niej i bez słowa ją przytuliła. Panna Malore nie wiedziała co ma zrobić. Wtuliła się w dziewczynę i wybuchnęła płaczem. Poczuła bezpieczeństwo. Tak, jak przy Prinksi i Serafinie. Czuła, że może jej zaufać. Spojrzały po sobie. Siedząca doznała czegoś, co ją zdziwiło. Końcówki jej włosów znów zamieniły się w odcień blondu. Taką sytuację miała tylko przy swojej kwami. W brązowookiej było coś niezwykłego, coś magicznego. Zza jej pleców wyleciała mała szara istotka, przypominała malutkiego króliczka. Podleciała i usiadła na ręce zapłakanej.
-Jestem Emma, kwami GrauKaninchen, czyli Elizabeth - wskazała na stojącą dziewczynę, która uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła rękę. Cassidy odwzajemniła gest.
-Elizabeth Belina. Inaczej GrauKaninchen.
-Cassidy. Cassidy Malore - powiedziała przez szloch - kiedyś Maycy. 
 - Strażniczka Wielkiej Brytanii. Zabrano Ci kwami oraz pieska, który Ci pomagał.
-T..tak, ale skąd to wszystko wiesz?
- Przyjaciel mi powiedział. Zna Cię. To dzięki niemu współpracowałaś z Prinksi. - Wyciągnęła rękę do drugiej i pomogła jej wstać. Teraz stały naprzeciw siebie. Malore była trochę wyższa, już nie płakała. Była poważna. Deszcz był nieugięty. Mimo różnicy wzrostu, były równe sobie. Niższa złapała drugą pod rękę i pociągnęła za sobą. Szły dobre dwadzieścia minut, aż doszły do pewnej kamienicy. Była to stara kamieniczka, jednak bloki były odnowione. We wszystkich oknach było ciemno. Kamienica należała do starszych osób. Nie było tu za dużego życia. Spokój i cisza. Co innego niż dzielnica, w której mieszkała Cassidy. W jej dzielnicy cały czas trwały kłótnie lub po prostu płacz oraz krzyki dzieci bawiących się na podwórku. No i jej wiecznie pijany ojciec. A tu? Czysta i spokojna okolica. Czyżby to właśnie tu mieszkała tajemnicza nastolatka? Jest tak spokojną osobą? Nie wygląda na złą osobę, wręcz przeciwnie. Stawia wrażenie miłego i dobrego człowieka. Niezwykłego.

♥Cassidy♥
Jak na Wielką Brytanię to dziwne. To miasto nie jest spokojne. Chociaż od kiedy Władca Ciem wygrał nie było żadnego ataku. A morze to cisza przed burzą? Ale nie, kiedyś wyczuwałam Jego obecność, a teraz już nie. Może wtedy było to zasługą miraculum? A może to moja zdolność, a on po prostu odszedł i jest w innym kraju?  Tak byłoby najlepiej. Najwyraźniej tak, a nie inaczej miało być. A może powinnam szukać swoich bliskich? Nie wiem. Nic już nie wiem. Dziewczyna zaprowadziła mnie do mieszkania. Klatka schodowa była ciemna, spokojna i cicha. Nic nadzwyczajnego. Każde drzwi koloru ciemnego brązu lub czerni. Jedne drzwi znajdujące się na czwartym piętrze były jasne. Numer trzydziesty. Na samym środku było wygrawerowane "Belina", całość prezentowała się tak, że dech zapierało.Weszłyśmy do mieszkania. Było ogromne. Ściany koloru brzoskwiniowego. Wszystko do siebie dopasowane. Sama czułam się tutaj obco, nie przywykłam do takich dzielnic. A raczej do takich luksusowych mieszkań. Z kuchni wydobywały się odgłosy zmywania. Dziewczyna pociągnęła mnie za sobą i nagle ukazała mi się kobieta, nie wyższa ode mnie, szczupła, włosy miała związane w kok, a na sobie miała białą sukienkę w kwiaty. Między nastolatką, a gospodynią podobieństwo było wręcz uderzające. W kuchni przeważał brąz, na samym środku pomieszczenia stał ogromny stół kuchenny, na nim były położone różnorodne składniki, których w życiu na oczy nie widziałam. Wokół stołu rozciągały się szafki, dokładnie tego samego koloru, co stół. Między szafkami była ogromna lodówka, znalazło się też miejsce dla zmywarki oraz piekarnika. Całe pomieszczenia wyglądało przyjemnie, a do tego roznosił się przyjemny zapach ciasta. Od razu przypomniał mi się dom za czasów, kiedy moja mama była z nami. Oddałabym wszystko żeby znów była ze mną i z tatą. Wszystko byłoby dobrze. Tata dalej miałby pracę. Nie nadużywałby alkoholu. Bylibyśmy normalną rodziną. Aby nikt nie zobaczył, że płaczę wyszłam z pomieszczenia. Szłam przed siebie przez mieszkanie. W końcu trafiłam do jednego z pokoi. Wszędzie w pokojach migały różne kolory ścian. Pokój do jakiego trafiłam należał do dziewczyny, która mnie tu sprowadziła. Moja mama byłaby tu szczęśliwa, uwielbiała kolory. Kiedyś u nas też musiały być kolorowe pokoje. Mama nie lubiła, gdy coś się powtarzało lub miało nudny biały kolor. Sama też musiała codziennie mieć jakiś inny strój. Każdego dnia zakładała inny kolor na siebie. Pamiętam też, że kochała swoją czerwoną kamizelkę bez rękawów. Była prostą kobieciną, której wiele nie brakowało, pewnego dnia jednak się zmieniła, stała się sztucznie radosna, chciała wszędzie ze mną i z tatą wychodzić, bawiła się, uśmiechała. Nie pamiętam już nawet czy było lato czy zima, a może jesień lub wiosna? Nie pamiętam jaki to był dzień, gdy przyszłam do domu, a tam zastałam płaczącego tatę, wtulony był w nieruchome ciało mamy. Pamiętam jak bezsilnie upadłam na kolana i zaczęłam płakać, nie potrafiłam w to uwierzyć. Nic nam nie mówiła, parę dni później okazało się, że odmówiła leczenia. Poddała się, a my o tym nie wiedzieliśmy. Okłamywała nas. Pamiętam Serafinę, całą noc siedziała na dachu budynku i wyła. A Prinksi? Latała między mną i Serafiną i próbowała nas pocieszyć. Sama była zdruzgotana, nie mogła wdać się w kontakty z moją mamą, ale widziała ile dawała mi, tacie i nawet Safi. Kochała zwierzęta, miała dobroduszne serce dla  każdego. Wiem, że gdyby coś groziło mojej suni, ruszyłaby jej na ratunek. A ja co? Ruszyłam na ratunek i przegrałam. Na początku wygrywałam, ale zaniemogłam i nie dałam rady go pokonać, co on to wykorzystał i zerwał mi z ręki moją bransoletkę, przy czym utraciłam moc. W mgnieniu oka już go nie było. Po kilku minutach przestałam wyczuwać jego obecność, a moje włosy zmieniły kolor. A co z ramieniem? Podczas, gdy ja miałam chwilę słabości, chwycił za coś ostrego i wbił mi w ramię, zdołałam sama owe narzędzie wyciągnąć, ale nie dałam rady opuścić miejsca zdarzenia i się po prostu skuliłam i zaczęłam płakać i tak do momentu przyjścia Elizabeth. Elizabeth... Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że dziewczyna i jej rodzicielka stoją nade mną ze wzrokiem pełnym troski. Za ramieniem nastolatki unosiła się Emma.
-Kochanie, -odezwała się gospodyni - wstań i chodź do kuchni, na pewno jesteś głodna, wyglądasz bardzo słabo. - Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, a jej córka z takim samym uśmiechem podała mi rękę i pomogła mi wstać. Najstarsza poszła z powrotem do kuchni, a panna Belina zaprowadziła mnie do łazienki i powiedziała żebym chwilę poczekała. Tak też zrobiłam, po paru minutach wróciła i podała mi czyste ubranie i powiedziała abym się odświeżyła. Fakt kąpiel by mi się przydała, podała mi jeszcze szampon, żel pod prysznic oraz inne potrzebne przybory, podziękowałam, a ona wyszła. Wzięłam szybki prysznic, po zmyciu z siebie krwi wyglądałam o wiele lepiej, włosy przeczesałam, a potem ubrałam na siebie rzeczy przyniesione przez dziewczynę, pasowały jak ulał. Wyszłam powoli z pomieszczenia, po czym udałam się do jadalni, gdzie czekała ciepła kolacja. Dosiadłam się do stołu, gdzie dowiedziałam się, że tej nocy do domu nie wrócę, ponieważ jest już ciemno. Nie robiło mi to większej różnicy, w końcu nie miałam do kogo wracać, a taty i tak nigdy na noc nie ma. Stała norma, ale nic na to się nie poradzi. Próbował się leczyć, ale nic to nie dało, zaczął pić jeszcze więcej. Na kolację była jajecznica. Ulubione danie mojej mamy. Wszystko w tym domu mi o niej przypomina, niesamowicie bolesne, ale co ja na to mogę poradzić? Nic. Jedno wielkie nic. Nic mi jej nie zwróci. Nawet nie wiem jakim cudem udało mi się zjeść cały jeden talerz z dokładką. Po kolacji pani Belina powiedziała żebyśmy poszły do pokoju,  a ona posprząta. Jakby to była moja mama to pewnie jeszcze gościa zaciągnęła by do wspólnego sprzątania. Znów znalazłam się w pokoju dziewczyny, gdzie czekała na nas Emma, akurat zajadała się marchewkami, ciekawe kwami królika jedzące marchewki, a Prinksi nie mogła by serka jeść? Prinksi potrzebowała winogron, najgorzej było zimą z nimi. Ale dawałyśmy radę. Przez całe półtorej roku, na pewno ją zwiodłam. Byłam złą bohaterką. Nawet jej nie zdołałam uratować. Z zamyślenia wyrwał mnie cios z poduszki. Uderzenie wywołało u mnie śmiech. U Emmy i Elizabeth też. Zaczęłyśmy rozmawiać, opowiedziałyśmy sobie nawzajem chyba wszystko i zanim się obejrzałyśmy był już poranek następnego dnia, oczywiście o szkole mogłyśmy zapomnieć, więc postanowiłyśmy się przespać. Obudziłyśmy się około południa, zjadłyśmy śniadanie, które było także naszym obiadem i poszłyśmy do mojego mieszkania. Ledwo weszłam na klatkę, a już ujrzałam tatę, siedział na schodach, gdy mnie zobaczył podniósł się i podał mi przesyłkę, zaadresowana była do mnie. Wiedziałam, że na mnie czekał, ponieważ parę dni wcześniej zgubił klucze do mieszkania. Wstydziłam się trochę przyprowadzić Eli do mnie, po tym jak zobaczyłam jej królestwo. Moje było bardzo małe, niezadbane i rozlatujące się. Wpuściłam wszystkich do środka, tata poszedł do swojego pokoju, który był jednocześnie salonem, więc pannę Belinę zabrałam do swojego pokoju. Nic nadzwyczajnego. Białe ściany, drewniane biurko z laptopem oraz stosem książek, łóżko, szafy oraz krzesło obrotowe na kółkach. Wszystko w odcieni kawy z mlekiem. Usiadłyśmy na łóżku, po czym otworzyłyśmy paczkę, w środku był list, także do mnie. W środku było coś jeszcze. Wianek z polnych kwiatów, wiedziałam, że musi być to od cioci mieszkającej w Paryżu. Tylko ona mogłaby wysłać mi taki prezent. Uśmiechnęłam się pod nosem i sięgnęłam po kawałek papieru, który wcześniej odłożyłam na biurko i zaczęłam czytać:
"Droga Cassidy,

wiem jak cierpisz po stracie mamy, dlatego wysyłam Ci ten wianek, abyś wiedziała, że zawsze jestem przy Tobie moja droga. Tak bardzo za Tobą tęsknię. Ale nie dlatego piszę, mam wielki problem i Cię potrzebuję tutaj w Paryżu. W kopercie znajdują się pieniądze, które mogą Ci być potrzebne. Liczę, że szybko się pojawisz i zechcesz mi pomóc, nie mogę o tym pisać, muszę Ci to przekazać w prost, jest to bardzo ważna sprawa. Nie dam sobie rady z nią sama, a mam tylko Ciebie moja droga. Przyjedź najszybciej jak to możliwe do Paryża. Twój tata nie będzie miał nic przeciwko temu, wiem, że zgubił klucze, dlatego przez ten czas będzie nocował u mojego znajomego, który przy okazji może mu pomóc. 

Liczę na Ciebie,

Ciocia Susan. "
 Po przeczytaniu tekstu byłam wstrząśnięta. Ciocia mnie potrzebowała i to prędko, musiałam jej pomóc. Ale ja nawet nie znałam jej adresu. Nie mogłam przecież szukać jej po całym Paryżu. Ja nawet nie znałam tego miasta. Wiedziałam o nim tyle, co uczyliśmy się na geografii, nic więcej, nie wiem jakie tam są ulice. Nic. I nagle miałam porzucić wszystko? Szkołę, tatę, w sumie tylko tyle mi zostało. Ale ciocia zawsze by mi pomogła, nawet w najgorszej sprawie. Musiałam pojechać, liczyła na mnie, nie widziałam innego wyjścia niż udać się w podróż do Francji.
- Jedź, ja pojadę z Tobą - powiedziała brązowooka.
- Tak właśnie, gdy tylko pomożemy Twojej cioci, to wyruszymy w podróż poszukiwawczą za Twoim kwami! - Wykrzyknęła zdeterminowana kwami. Spakowałyśmy moje rzeczy, taty już nie było w domu, pewnie dostał osobny list od cioci czy coś. Było mi przykro żegnając na ten czas mój kąt mieszkalny, to tu się wychowałam, w tej dzielnicy, w tym bloku i w tym właśnie mieszkaniu. Wszystkie wspomnienia miały początek właśnie w tym miejscu. A właśnie w tym momencie je opuściłam, wszystkie wspomnienia z rodziną. Z mamą. Z Serafiną i Prinksi. Wszystkimi, którzy byli dla mnie ważni. I musiałam to wszystko zostawić, ale szybko załatwić sprawy i wrócić, taki był mój cel. Liczyłam na to, że szybko się z tym uwinę. Pożegnałam moje ukochane miejsce, obróciłam się na pięcie i ruszyłam za Elizabeth wraz ze starą, rozpadającą się walizką. Od mojej dzielnicy do dzielnicy mojej nowej koleżanki było dziesięć minut drogi. Szłyśmy w ciszy, potrzebowałam tego, chyba o tym wiedziała. Uśmiechała się, Emma, która siedziała na ramieniu dziewczyny przykryta jej włosami, cały czas coś szeptała do nastolatki. Czasem coś przytakiwała. Nie interesowało mnie o czym tak prawią, ale było mi przykro, bo jeszcze trzy dni wcześniej w ten sposób towarzyszyła mi Prin, siedziała dokładnie tak samo. Nigdy nie byłam samotna, a w tym momencie strasznie mi jej brakowało, czułam jak samotność rozdzierała mnie od środka. Jednak gdzieś w głębi mnie czułam, że się odnajdą, że je odzyskam. Obie były mi bliskie, niczym siostry. Takie uczucie odczuwałam też przy Eli. Nikt inny po dniu znajomości nie postanowiłby pojechać do innego kraju z dziewczyną, którą znalazł dzień wcześniej na ulicy. Kiedy weszłyśmy do mieszkania brązowowłosej, poczułam zapach naleśników. Mogłabym je jeść cały czas. I rzeczywiście, zadziwiłam wszystkich w pomieszczeniu ilością pożartych przeze mnie placków. Po posiłku powtórzyła się sytuacja z kolacji i zostałyśmy odesłane do pokoju, tam znów zaczęłyśmy rozmowy. W pewnym momencie do pokoju weszła pani Belina, po czym oznajmiła, że jej córka jest wezwana do siebie przez jakiegoś pana Fu do stolicy Francji. Niesamowity zbieg okoliczności, wraz z Eli spojrzałyśmy po sobie i uśmiechnęłyśmy się. Oczywiście zgodziła się, ale pod warunkiem, że ja także pojadę. Jej mama się zgodziła, po czym poszła zadzwonić do wcześniej wspomnianego mężczyzny. Okazało się, że to staruszek, który jest dla nich jak rodzina, bardzo go lubią, a on otacza je opieką i troską. Eli bardzo dużo opowiedziała mi na jego temat. Byłam podekscytowana, nigdy nie wyjeżdżałam za granicę znanej mi Wielkiej Brytanii. Ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Drugi raz w życiu byłam tak podekscytowana. Pierwszy raz był, gdy mama namówiła tatę do zatrzymania psa, zarzekał się, że nie będzie go głaskać, karmić i tak dalej. A sam po paru tygodniach pokochał ją jak wszyscy inni mieszkańcy dzielnicy z wyjątkiem sąsiadki, która mieszkała pod nami. Ale jej też nikt nie lubił nigdy. Jej, jej męża oraz ich psa. Nigdy mnie to nie dziwiło, była bardzo niemiłą osobą. Ale jak wszystkim w Wielkiej Brytanii, ją też ratowałam, był to mój obowiązek, wiedziałam o tym doskonale. Ale Maycy już nie będzie. Musiałby się cud stać, ale nie możliwe to było. Ale nie myślałam o tym w tamtej chwili, myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się u cioci i to we Francji, nigdy nawet nie marzyłam, że kiedyś się tam znajdę, a tu taka niespodzianka.

♥♥♥
 Witam bardzo serdecznie, po długiej przerwie postanowiłam dodać rozdział, co prawda jest to pierwsza część, ale już zabieram się za dalszy ciąg tego rozdziału. Dedykuję go mojej przyjaciółce Agacie, to już rok mija ♥  Dziękuję Ci za wszystko co dla mnie zrobiłaś, za okazaną pomoc, bardzo dziękuję ♥ Dziękuję za to, że mogę się do Ciebie zwrócić ♥ Liczę na kolejne lata przyjaźni ♥
Pozdrawiam wszystkich gorąco ♥

czwartek, 24 marca 2016

"Nie bulwersuj się tak..."

Marinette od rana siedziała przy biurku, rozmyślając nad wydarzeniami, które spotykają właśnie ją. Jej rodziców już od dawna nie było w domu, była całkiem sama. Ale czy na pewno? Nie, była z nią Tikki, jej najdroższa przyjaciółka, jej mogła powiedzieć wszystko. Stworzonko okazało się wspaniałą słuchaczką, co bardzo cieszyło ciemnowłosą. Obie próbowały znaleźć ogłoszenie tak zwanej Cassidy, jednak przepadło. Co więcej, wynikło, że nigdy w życiu nie było czegoś takiego. Dziewczyna była załamana, chciała wiedzieć więcej, a nawet Internet jej w tym nie pomógł. Siedziała bezczynnie wpatrzona w monitor urządzenia. W jej głowie setki pytań walczyło ze sobą. Czuła się bardzo źle z tym wszystkim. Czyżby magia? Ale czy to w ogóle możliwe? Jednego była pewna, była to ukryta wiadomość, ale kto jej ją wysłał? Ktokolwiek to zrobił, musiał znać dziewczynę. Po głowie chodziło jej pewne imię. "Mistrz Fu". Mała istotka zawsze przez sen wymawiała to imię. Czyżby on stał za wszystkim? To wróg czy przyjaciel? Jednak od ostatniej nocy coś się zmieniło. Czerwona istotka zaczęła wykrzykiwać inne słowa, coś jakby wołała o pomoc. Niekiedy też ostrzega kogoś. Nastolatka nie miała jak dotąd odwagi aby o to zapytać. W pewnym momencie do drzwi zadzwonił dzwonek,  a jako, że panna Dupain - Cheng była sama, to właśnie ona musiała zbiegać na dół w celu otwarcia drzwi. Po drodze zabrała ze sobą jabłko z kuchni. Otworzyła drzwi, jednak nikogo za nimi nie było. Powoli i ostrożnie wyszła na zewnątrz aby się rozejrzeć. To jednak nic nie dało, zrezygnowana i zarazem trochę zła wróciła do domu. Idąc po schodach na górę pokiwała tylko głową, nie lubiła takich żartów. W jej pokoju czekała na nią niespodzianka. Dwie brązowowłose dziewczyny spoglądały na nią z zaciekawieniem i sympatią. Ona już je znała. To na nie zawsze wpadała. Teraz dopiero mogła się im przyjrzeć. Jedna miała oczy i włosy brązowe, na szyi świecił się jej naszyjnik z marchewką, a ubrana była w przewiewną sukienkę, która sięgała jej do kolan, na nogach miała balerinki, zarówno suknia, jak i buty były koloru jasnego pomarańczu. Druga była nieco wyższa od pierwszej, również miała oczy i włosy koloru brązu, ale końcówki były koloru blondu. Ona miała na sobie bluzkę na ramiączkach, wszystkie jej zdobienia były fioletowe, miała też krótkie, białe spodenki, które były dresowe, na nogach miała szare trampki. Obie uśmiechały się przyjaźnie w zszokowaną właścicielkę domu.
- To może przerwę niezręczną ciszę - wyższa nastolatka wyciągnęła rękę do Marinette - na imię mi Cassidy. Cassisy Malore. - Niebieskooka uścisnęła jej rękę.
- A ja Elizabeth.
- Ja mam na imię...
- Marinette, tak wiemy. - Ciemnowłosa nie dała dokończyć najniższej z całej trójki. Zrobiła jeszcze bardziej zszokowaną minę. Nie miała pojęcia co to ma znaczyć. Nie chciała wyjść na złą gospodynię, więc poszła do kuchni, po chwili wróciła z miską pełną świeżutkich winogron i tacą z napojami. Cass szybko zwinęła sok pomarańczowy i miskę winogron, po czym usiadła po turecku na biurku.
- Mój ty Króliczusiu, masz może ochotę na winogronko? -  Brązowooka spojrzała na swoją przyjaciółkę i wyciągnęła do niej rękę z miseczką, druga wzięła do ręki gałązkę z owocami, po czym również zaczęła się zajadać.
- Przepraszam, ale mogłabyś zejść z mojego biurka? Ma trochę lat i...
- Nie bulwersuj się tak Kropko. Spokojnie nie złamie się. - spojrzała na gospodynię.
- Nie byłabym tego taka pewna.
-Czy sugerujesz, że jestem gruba? - Po tych słowach dziewczyna wstała i wyskoczyła przez okno. Obie ruszyły za nią. Dziewczyna siedziała skulona na dachu, opierając się o komin. Dołączyły do niej, jej przyjaciółka zaraz się do niej przytuliła, tamtej zaczęły łzy lecieć po policzkach. Wiedziała przez co przechodzi jej towarzyszka i czuła wielki żal. Nie znały się od zawsze, ale te miesiące, które spędziły w swoim towarzystwie bardzo je do siebie zbliżyły. Nagle oczy płaczącej zaczęły błyszczeć, wstała bardzo szybko, omal złapała równowagę. Po chwili z gracją zeszła na sam dół budynku. Pędem ruszyła przed siebie. Pozostałe nastolatki ruszyły za nią. Chwilę potem łeb w łeb biegły koło siebie. Biedronka i GrauKaninchen. Nieprzemienioną spotkały dopiero przed Polami Marsowymi. Właśnie tego dnia odbywał się tam koncert sławnej piosenkarki Aurianny Teller. Oczom panien ukazała się pewna postać przypominała syrenę. Tylko, że większość jej ciała była pokryta łuskami. W ręce trzymała przedmiot, bardzo podobny do mikrofonu. Wszystkie już wiedziały co muszą zdobyć. Ruszyły wprost na przeciwniczkę. Dołączył się do nich chłopak w przebraniu kota. Ku zdziwieniu Biedronki, wyszło na jaw, że musi on znać jej nowe znajome, ponieważ pozdrowił je tak, jak pozdrawia się starego druha. We czwórkę byli niepokonani. Oczywiście para nowych bohaterów odniosła parę siniaków oraz okaleczeń. Po pewnym czasie byli tak samo zdolni do walki, jak reszta. Gdy tylko akuma została schwytana, cały kwartet spotkał się na wieży Eiffla. GrauKaninchen już była Elizabeth, jednak Marinette i blondyn postanowili zostać w przebraniach. Brunetki w skrócie opowiedziały co się dzieję, co robią w Paryżu, czego szukają i skąd ich znają. Kiedy Eli wymieniła Mistrza Fu, Mari bardzo się ożywiła. Okazało się, że brązowooka zna tą osobę. Nawet ma z nim bardzo dobre relacje. Niebieskooka zaczęła płakać wtedy, kiedy dowiedziała się co przeszła Cassidy zanim wyruszyła w podróż, w jednej chwili rzuciła się w ramiona brunetki. Postanowiła, że pomoże odnaleźć miraculum oraz pieska. Przy okazji oddała też rysunek, który znalazła kiedy po raz pierwszy się zderzyły. Cass była bardzo szczęśliwa z powodu odnalezienia karteczki. Okazało się, że ten rysunek to jedyna pamiątka po jej zgubach, którą miała przy sobie. Czuła też ulgę, ponieważ walcząc ze złoczyńcami miała pewność, że on tu jest. Wyczuwała go nawet. Wyczuwała Władcę Ciem. Czarnemu Kotu zrobiło się bardzo przykro, okazało się, że nowo poznane postacie ukrywają się w starym, opuszczonym budynku. Zmartwił się też, ponieważ całe zabudowanie miało iść do rozbiórki. Chciał im w jakiś sposób pomóc, one jednak odmówiły. Twierdziły, że w Paryżu mieszka ciocia Cassi, siostra jej zmarłej mamy. Postanowili, że będą szukać kobiety. Zaraz po postanowieniu, pożegnali się i każdy poszedł w swoją stronę. Tego wieczoru Marinette była zbyt zmęczona na kąpiel czy jedzenie. Szybko zasnęła. Tikki poszła w jej ślady i w mieszkaniu zapadła cisza. Cassidy i Elizabeth zrobiły jeszcze patrol w okolicy swojej tymczasowej kryjówki. Były bardzo ostrożne, dokładnie sprawdzały zakątki. Jak już były pewne, że nikt im nie zawadzi, wracały do schronienia. Z zewnątrz posesja rzeczywiście nie była dobrym miejscem do mieszkania, ale kryła w sobie coś, o czym nie wie nikt oprócz tych dwóch niepełnoletnich dziewczyn. W miejscu, gdzie niegdyś była łazienka, znajdowała się klapa, prowadziła do podziemi. Trzeba było wiedzieć gdzie skręcić aby trafić do przytulnego miejsca. To właśnie tam się kryły.

♥♥♥
Witam bardzo serdecznie, rozdział jest. Dedykuję go mojej przyjaciółce Agacie. Przepraszam za dzień spóźnienia, mam nadzieję, że mi wybaczysz ♥ Właśnie wczoraj minął miesiąc naszej znajomości ♥ Dziękuję Ci za wszystko co dla mnie zrobiłaś ♥ Dziękuję też Zosi, nie bój się nie obrażam się na Ciebie Misia ♥  RK dziękuję Ci też za pomoc przy rozdziale, bez Ciebie nie udało by mi się nic wymyślić. Dziękuję Ci mój Króliczusiu i Wszystkiego Najlepszego, Liczę Na Kolejny Miesiąc Z Taką Przyjaciółką ♥
Pozdrawiam wszystkich gorąco ♥

czwartek, 17 marca 2016

"Zadarłeś z niewłaściwymi gryzoniami.."

7:10
Kolejny dzień się zaczął. Właśnie teraz. Leniwie wstaję, brakuję mi czegoś. No tak, obok mnie miejsce jest puste, nie ma Tikki. Zrywam się z łóżka w najszybszym czasie. Gdzie ona jest? Błagam, niech jest gdzieś tutaj. Błagam. 
- O Marinette, już wstałaś? Dość wcześnie, nie uważasz? - Siedziała w oknie i patrzyła przed siebie. 
- Co się dzieję?
- Wyczuwam coś. Kogoś. W tym mieście jest parę innych kwami.
Ta informacja jest szokująca, dla kogo by nie była? Kwami mówiła mi, że są inne, ale myślałam, że zupełnie w innych krajach. A może ona czuje samą siebie? Jest to możliwe? Nie wiem, zupełnie nie wiem. Jakie szczęście, że dziś jest wolne. Nie muszę nigdzie wychodzić o wczesnych porach i pędzić na złamanie nogi. Tak to zazwyczaj się spieszę. Tak, jak poprzedniego dnia. Tamten dzień był bardzo zakręcony. Nowy uczeń. Nino. To zderzenie na ulicy. Te dziewczyny. Alya. Cały dzień był dziwny i ciężki. Ale trzeba dawać radę w życiu. Nawet w najcięższych chwilach. Głowę nosić wysoko i dumnie, niczym paw kroczyć. Nie można być strusiem i chować głowy w piasek. Trzeba być silnym. Chociaż, niektórzy są zbyt pewni siebie. Ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio taka byłam. Lubię swój styl życia. Podoba mi się bycie wieczną sierotą, chodzi oczywiście o moją niezdarność. Mimo, że czasem trudno mi ustać na własnych nogach. Ale zauważyłam, że w ciele Biedronki, nie mam problemów z koncentracją i co ważniejsze, równowagą. Gdy wcielam się w super bohaterkę jestem tym, kim chcę. Nie czuję strachu. Przerażenia. Nic. Czuję wolność, coś czego w zwykłym życiu nastolatki mi brak. Podobno mam bronić ludzi i miasta. Ale czy jestem gotowa? Niby zaczęłam trening, ale tylko umysłowy. Codziennie uczę się dużo historii. Wiele zasad. Reguł. Podstaw. Ale co mi z teorii, przecież będę wiedziała jak rzucić jo-jo. 

16:10
Właśnie wracam do domu. Dzień był bardzo męczący. Bardzo długo zajmowałam się Manon, dziewczynka ma bardzo wybujałą wyobraźnię i trudno ją okiełznać. Powtórka z rozrywki. Znów ktoś na mnie wpada. To ta sama osoba, bo poprzedniego dnia. Teraz się jej przyglądam. Musi to wyglądać dziwnie, patrzy się na mnie z przerażeniem. 
-Cass, przestań tak biegać, przypominam, że nie jestem za szybka - podbiegła do nas dziewczyna. Pomaga pozbierać się znajomej. Druga, jak wywnioskowałam "Cass", wyciąga do mnie rękę. Pomaga mi wstać, wyraz jej twarzy jest troskliwy, przyjemny. 
- Przepraszam, jestem strasz... Słyszycie? - Znów ruszyła przed siebie, jej towarzyszka zerwała się do biegu. O nie, tym razem nie uciekną. Ruszyłam za nimi. Parę przecznic w biegu, jako Marinette? Nie ma mowy, w między czasie stałam się Biedronką, sunęłam szybko po budynkach obserwując najszybszą z dziewczyn. Drugą straciłam  z oczu dużo wcześniej. Mimo, że dziewczyna nie wygląda na bohaterkę, porusza się niczym kot. Prześlizguje się wszędzie, doskonale radzi sobie z przeszkodami, nie widać nawet zmęczenia po niej. Ja nawet w tym wcieleniu jestem już zmęczona. Nagle koło niej pojawiła się, dziewczyna, ale nie jakaś zwykła. Przypominała królika. Miała na sobie szary kombinezon z ciemnoszarymi detalami. Włosy miała w kolorze głębokiego brązu. Powyżej biodra miała coś, z tej odległości nie umiałam ujrzeć czym jest tajemniczy przedmiot. Obie były bardzo szybkie i zwinne. Przed moimi oczami ukazał się Hotel Le Grand Paris. Dziś miał się tam odbyć koncert, a konkretniej konkurs gry na pianinie. Na niebie pojawiły się klawisze, właśnie takie, jakie posiada pianino. Na nich stał człowiek. Lewitujące klawisze, lewitujący człowiek, co to ma znaczyć? Nagle mężczyzna sfrunął w dół. Stanął na przeciwko dwóch tajemniczych osób, które śledziłam. Mogę mu się przyjrzeć. Jego strój przypomina zwykły męski garnitur, ale jednak się różni. Na lewym rękawie posiada ułożone w rzędzie klawisze. Ciekawe po co mu one. Właśnie przebiegała jedna ze znanych piosenkarek wraz z jej pomocnikami. Wystrzelił w nią dany prostokącik. Dziewczyna stanęła jak wryta. Wydobyła z siebie "Ratunku", ale nie był to jej głos, wszystko zaczęło jej nie wychodzić, co krok upadała. Chyba właśnie odkryłam co potrafi mężczyzna. 
- Jestem Panem Piantórem. Wszyscy, którzy mają talent większy ode mnie oddadzą mi swoje umiejętności. 
- No chyba nie grajku - postać podobna do króliczka stanęła prosto. Teraz zauważyłam, że wygląda znajomo. 
- Zadarłeś z niewłaściwymi gryzoniami - nastolatka, na którą często wpadam przyjęła postawę gotową do ataku. Pan podobny do pingwina zaczął atak. Obie dziewczyny, a zwłaszcza dziewczyna o mieszanym kolorze włosów. Bardzo dobrze unika pocisków. Jak na zwyczajną dziewczynę, jest doskonała. Koło mnie znalazła się pewna postać. Był to chłopak. Blond włosy, kocie oczy i czarny strój. Wygląda całkiem nieźle. Oczywiście tylko jedna osoba chodzi mi po głowie. Zmierzyliśmy się wzrokami, po czym oboje wróciliśmy do oglądania walki. Po dziesięciu minutach nastolatki wygrały. Głos w mojej głowie krzyknął, abym łapała akumę. Z nauk wiedziałam o co chodzi, złapałam ją do swojego jo-jo, po czym wyleciał milutki motylek. Doskonale wiedział gdzie lecieć. Obie zaczęły mi się przyglądać. Odwróciłam się na chwilę, chciałam przypatrzyć się osobie w przebraniu kota. Nikogo jednak już nie było. Kiedy spojrzałam w dół też było pusto. Usiadłam na dachu. Kim były zamaskowane osoby? Czemu walczyły z tą osobą? Skąd wiedziały o tym wypadku? Tyle pytań. Zero odpowiedzi. Tylko jedna osoba może mi pomóc. Dziewczyna. Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Pojawiają się. Potem znikają. Pragnę odpowiedzi. Jak zwykle akcja działa się tak długo, że się ściemniło. Wróciłam do domu, Tikki była ze mnie zadowolona, nie wiem czemu, w końcu zrobiłam tylko jedną rzecz, to ktoś inny uratował Paryż. Porozmawiałyśmy chwilę, po czym zjadłam zimny już obiad, umyłam się, a potem położyłam się w łóżku. Po tylu przeżyciach byłam wykończona. Kompletnie zapomniałam też o Alyi do której miałam przedzwonić. Miałam też wysłać zadania  Nathanëlowi, dziś miałam czas tylko na Manon. Nawet nie widziałam dziś rodziców za dużo. Tylko przy śniadaniu. Miałam też zająć się projektem dla naszej drużyny koszykarskiej, w piątek mają grać mecz. Nie wierzę, że ktoś, kogo nie znam zajmie mi połowę dnia. Obie dziewczyny były bardzo ładne. Razem prezentowały się wspaniale. Widać było, że są ze sobą zżyte. Jak zwykle myśli są ważniejsze od snu. Co poradzę, że trudno się powstrzymać, kiedy poznajesz kogoś, kto bez przebrania jest niepokonany. Zamknęłam oczy, nawet nie wiem, o której godzinie zasnęłam.

♥♥♥

Witam, witam jest rozdział, nieco krótszy, ale jest. Tak szczerze, nie chciało mi się wszystkiego opisywać. UWAGA POWIADAMIAM, IŻ ZAPRASZAM NA BLOGA MOJEJ MIŚKI AGATKI : Blog Agatki ♥   
Jest ona wspaniałą pisarką oraz moją najlepszą przyjaciółką i to jej dedykuję rozdział ♥ 
Pozdrawiam Gorąco Miśki ♥

niedziela, 6 marca 2016

"Tak, czuję wyraźnie..."

7:10
Budzik zadzwonił, a ja nie miałam ochoty na otwieranie oczu. Prawie całą noc mam nie przespaną. Koło mnie spała Tikki, a co ze mną? Bałam się, że ją przygniotę podczas spania. Bardzo polubiłam tę małą istotkę, ona mnie chyba też. Chyba.  Drugim powodem, dlaczego nie potrafiłam zasnąć, jest sprawa z tajemniczą dziewczyną, którą widziałam w internecie. Skoro jeździ po świecie, to gdzie jest teraz? Czy wierzy w odnalezienie kwami? Jak wyglądało jej kwami? Jak wygląda ona sama? Kto jej ukradł miraculum? Czemu to zrobił? Skąd o tym wiedział? Skąd wiedział, że to właśnie ona je posiada? Śledził ją? A co jeśli mi też ktoś zabierze Tikki? Te wszystkie pytania krążyły mi po głowie cały czas. Rozmyślenia zajęły mi dwadzieścia minut. Jeśli się nie pośpiesza, będę miała przechlapane. Spóźnienia nie są w moim stylu. Nie zwracając uwagi na śpiące kwami, zbiegłam po schodach, w szybkim tempie zjadłam śniadanie. Rodzice pewnie byli już w piekarni, więc nie spotkałam ich jeszcze i nie rozmawialiśmy. Przeżuwając ostatnie kawałki kanapki, pognałam na górę. Przebrałam się, spakowałam najważniejsze rzeczy, po czym zabrałam się za przebudzanie niebieskookiej.
-Ej Tikki, pora do szkoły, wstawaj - lekko ją szturchnęłam, ta leniwie otworzyła ślepka i stwierdziłam, że wygląda całkiem słodko, kiedy jest zaspana. Jednak po chwili była już żwawa, szybko przeniosła się do mojej torby, a ja, zabierając po drodze kurtkę, popędziłam do szkoły. Pod szkołą, zauważyłam limuzynę. Mimo, że nie przypominała mi znanej limuzyny panny Bourgeois, ale wszystko możliwe, ma tyle pieniędzy, że może mieć co chce. Biegłam dalej. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie wpadła wprost na osobę, która właśnie wysiadła z auta. To nie była blondynka, tylko nieznany mi chłopak. 
-Prze...przepraszam - spojrzałam w górę. Blondyn zdążył się już pozbierać. Wyciągnął do mnie rękę, niepewnie przyjęłam pomoc.
- Nic nie szkodzi. Nic ci nie jest? - Spojrzał na mnie. Pierwsze spotkanie i już wychodzę na idiotkę. Jego oczy są zielone.
-N...nie - uśmiechnęłam się niepewnie i znów zapatrzyłam się w jego oczy. 
- Jestem Adrien. Jestem tutaj nowy. W senie w szkole, nie w mieście A ty? Jak ci na imię? - Odpowiedziałam na jego pytanie. Po krótkiej rozmowie okazało się, że będziemy w jednej klasie. Zaprowadziłam go do szafek. Jego miała być obok szafki Nino. Później poszliśmy do klasy, w której ma się odbyć lekcja biologii. Pani Jennifer Dawson jest wyjątkowo wymagająca, tak jak nasza geografka. Niby jest miła, ale jeśli o mnie chodzi to mam wrażenie, że uwzięła się na mnie i nienawidzi mojej osoby. Przy niej zbieram same tróje. Zdarza się cud i czasem dostałam o stopień wyższą ocenę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz z tego przedmiotu dostałam choć jedną piątkę. Biologia i geografia. Nauczyciele tego przedmiotu są najgorsi. Usiadłam w ławce obok Nino. Zawsze z nim siedzę. Niepewnie rozejrzałam się po sali, Alyi dalej nie ma. "Po lekcji zadzwonię do dziewczyny". Zaczęłam się martwić. Nigdy się tak nie zachowywała. Co się mogło stać? Co się dzieje z moją przyjaciółką? Co ukrywa? Kiedy wróci? Czy będzie znów sobą? Pytania znowu zaczęły się zlewać, mącąc mi w głowie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos przyjaciela.
-Ej Mar (skrót ^^ ~od autorki), co z tobą? Zaczynasz zachowywać się jak Alya, wyłączasz się cały czas- chłopak był zdenerwowany - nie mogę jeszcze drugiej przyjaciółki stracić. - Te słowa wypowiedział cicho, ale na tyle, że go usłyszałam. O co mu może chodzić? Stracić drugą przyjaciółkę? Czyżby wydarzyło się coś między nim, a Alyą? Czy on też coś ukrywa?
- O...o czym ty mówisz? Co się wydarzyło między tobą, a Alyą? - Zaczęłam zadawać mu pytania. On jednak nie miał zamiaru mi odpowiedzieć. Spuścił głowę i całą lekcję się do mnie nie odzywał. Gdy zadzwonił dzwonek, wstał i wyszedł bez słowa. Miałam wrażenie, że wszystko ustawione jest przeciwko mnie. Alya. Nino. Coś jeszcze się wydarzy? Może rodzice się ode mnie odwrócą? Albo Tikki? Co jeszcze? Poszłam do szatni i usiadłam na ławce. Nie miałam pojęcia co zrobić. Żadne z moich przyjaciół nie chce ze mną rozmawiać. Zostałam sama.
- Co się dzieje Marinette? - Tuż przed moją twarzą pojawiła się moja ulubiona mała istotka. - Jesteś smutna. O co chodzi? O twoich przyjaciół? - Wyciągnęłam do niej rękę, a ona na niej przysiadła. Spojrzałam prosto w jej duże.
-Eh... Nie wiem. Nie wiem co robić, obydwoje nie chcą mi powiedzieć co się dzieje. Odwrócili się ode mnie - spuściłam głowę. Zupełnie jak małe dziecko. Ale nic nie umiałam na to poradzić. Bałam się. Po prostu się bałam. Nie wiedziałam co począć. Chciałam odzyskać swoich bliskich. Co ja bez nich zrobię? W tej szkole, tylko im się zawsze zwierzałam. Nie potrafię innym. Z nikim innym, nie byłam  tak blisko. Alya wie o mnie wszystko. Nino trochę mniej, ale i tak dużo. Większość wie tylko o moich rodzicach i że prowadzą piekarnię. Tylko tyle. Ciekawe, jak radzi sobie Cassidy. Jest sama na wielkim świecie. Nie ma swojego kwami. A może jednak ktoś z nią podróżuje? Bardzo zaintrygowała mnie jej osoba. Chciałabym ją poznać. Ona na pewno musi wiedzieć więcej o kwami. O ich historii. O wszystkim. Jestem pewna, że wie skąd wzięły się te stworzenia. Kiedyś czytałam, że jak się bardzo czegoś chce i się w to bardzo wierzy, to się może wydarzyć. Ale czy jest możliwe, że poznam kiedyś tę dziewczynę? Raczej nie, może już ją kiedyś minęłam, a nawet o tym nie wiem? Wszystko jest możliwe. Dowiedziałam się już, że Tikki żyje ponad 5000 lat. Czy jej kwami też już tyle przeżyło? Czy w ogóle jeszcze żyje? Skoro zostało skradzione, to wszystko mogło się stać. Wyobrażam sobie jak może się ona czuć. Straciła kogoś bliskiego. Czy czuje się tak, jak ja? A może lepiej? Lub gorzej? Nie wiem jak blisko była z tą małą istotką. Pewnie bardzo blisko. Dzwonek zadzwonił, więc leniwie powlokłam się na dalsze lekcje.
14:30
Nino też zniknął, wszystkie lekcje siedziałam sama. Chciałam porozmawiać trochę z Adrienem, ale gdy tylko spróbowałam, pożałowałam, zaczęłam się jąkać. A potem po prostu uciekłam. Później nie miałam okazji, oczywiście dzięki Chloé, jak się okazało, to znali się już wcześniej. Dziewczyna, ani na krok go nie opuszczała. A ja coraz bardziej miałam dziwne uczucie, że nie będę miała okazji z nim porozmawiać. Właśnie szłam w kierunku wyjścia z szatni. Musiałam z szafki zabrać swój plecak, w którym czekała Tikki. 
- Marinette, poczekaj - ten głos wyrwał mnie z zadumy. Adrien. Odwróciłam się, chłopak szedł w moją stronę z szerokim uśmiechem - nie podziękowałem za oprowadzenie poranne. No i nie mieliśmy czasu porozmawiać. - Spuścił głowę i nerwowo podrapał się po karku. Nie wiem, czy mam rację, ale wydaje mi się, że ma to związek z pewną córką burmistrza. Nerwowo się zaczęłam bawić się rękami. Niepewnie spojrzałam na niego. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przy nim po prostu odebrało mi głos. Chciałam coś wydusić, ale jakiś głos kazał mi siedzieć cicho. Spuściłam głowę. Z tej niezręcznej ciszy wyrwał nas jakiś mężczyzna.
-Panie Agreste, zapraszam to samochodu. - Jego głos wydał się znudzony, tak jakby nie interesowało go co się dzieje wokół. 
- To mój szofer - zielonooki pożegnał się jeszcze i poszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał. Ze zwieszoną głową poszłam do domu, nie patrzyłam na nikogo, mój wzrok całą drogę skierowany był na chodnik. Nie chciałam nikogo widzieć. Do czasu, jak wpadłam na kogoś. Dziewczyna. Jej włosy były w nieładzie. Widać było, że jej się spieszy. Podbiegła do niej dziewczyna, która szybkim gestem pomogła jej wstać, ponieważ, po zderzeniu ze mną, wylądowała na ziemi. Usłyszałam krótkie przepraszam i obie pognały przed siebie. Na ziemi leżała kartka, zapewne zgubiła ją osoba, z którą miałam bliższy kontakt. Niepewnie podniosłam papierek, był na nim rysunek. Przedstawiał psa. Dokładnie szczeniaka, obroża wyglądała bardziej jak jego łańcuszek. Na środku łańcuszkowej obroży była myszka. Obok psa był taki sam przedmiot, jak na szyi psa. Nic więcej nie było, ale i tak zaintrygowało mnie to. Odwróciłam się, ale po nastolatkach nie było już śladu. Może zgubiła gdzieś tutaj pupila i teraz go szuka? Ale czemu zwierze miało na sobie biżuterię? Schowałam kawałek papieru do kieszeni spodni, ogarnęłam się i poszłam przed siebie. Dotarcie do piekarni zajęło mi mało czasu. Przywitałam się z bliskimi. Mama oznajmiła, że mam gościa. Mogłam się tylko domyślać, kto to.

                                                                 ♥W starym budynku♥
- Chodzisz strasznie podekscytowana, coś w tym mieście jest, prawda? - dziewczyna popatrzyła z fascynacją na swoją koleżankę.
- Tak, czuję wyraźnie. On jest tutaj, myślał, że udało mu się uciec, ale wtedy zaczęłam go wyczuwać. Jest tu w Paryżu. Musimy znaleźć jego kryjówkę. Musimy odzyskać Serafinę i Prinksi, wtedy będziemy mogły go pokonać. - Mówiąca dumnie podniosła głowę. Razem weszły do swej kryjówki, gdzie już czekała Emma. Dziewczyny wolały nie ryzykować i nie brać jej ze sobą. Obie wiedziały, że kwami za niedługo się przyda. Będą jej potrzebować w pokonaniu zła. Ale czy dadzą radę same? Brązowo włosa wyczuwała, że nie tylko one posiadają kwami, ale bała się o tym wspomnieć, nie chciała się pomylić. Nie wiedziała, że jej towarzyszka wyczuwała to samo. Brązowooka zauważyła, że jej koleżanka czegoś szuka, cieszyła się, że poznała tą osobę. Wie, że dużo przeszła, kiedy się poznały dziewczyna ledwo się trzymała. Nie miała już wiary w odnalezienie Prinksi i Serafiny. Od tamtej pory zaczęły się wzajemnie wspierać. Ciemna blondyna pomogła jej w treningu i opowiedziała jej wszystko, czego nauczyła się od swojego kwami. Druga zaś przytaczała wszystkie nauki Mistrza Fu. Nastolatki były gotowe na wszystko, wiedziały, że ich wróg jest potężny, ale one miały coś czego nie miał nikt inny. Miały siebie nawzajem. Żadna nie była sama. On miał tylko swoje akumy. Właśnie stado akum. Mógł stworzyć armię złoczyńców bardzo szybko, nie wszystkim może udać się to co udało się Cassidy. Udało jej się uciec spod władzy akumy, ale została w niej część, dzięki której może go wyczuwać, dlatego musiał uciec. Dziewczyna stała się jednak nie ugięta. Wraz ze swoją przyjaciółką, z podniesioną głową szły dalej. Nie poddawały się, walczyły.

♥Marinette♥
Niepewnie weszłam na górę. Na moim łóżku ze spuszczoną głową, siedziała moja przyjaciółka. Spojrzała na mnie, jej oczy były pełne łez, które powoli spływały po jej policzkach. Stanęłyśmy naprzeciw siebie. Była cała roztrzęsiona. Na sto i więcej procent musiało się coś wydarzyć, nigdy nie była w takim stanie. Widok dziewczyny w takim stanie był przerażający. Wyciągnęłam do niej ręce, po chwili zawahania, przytuliła się. Słyszałam jej ciche szlochanie. Potem usłyszałam ciche zdanie, dzięki któremu dotarło do mnie co się stało. Nie wiedziałam co jej powiedzieć. Lekko odepchnęłam ją od siebie i spojrzałam jej prosto w oczy. 
- Nie pamiętasz naszej przysięgi? Jak się zaprzyjaźniłyśmy, to coś sobie obiecałyśmy, pamiętasz? - Patrzała wprost na mnie, ale wydawać by się mogło, że mnie nie widzi. 
- Marinette, oczywiście, że pamiętam, ale to dla mnie zbyt dużo. To co mi powiedział... - dziewczyna zaczęła płakać tak, jak nigdy dotąd. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Cała się trzęsła. Usadziłam ją na krześle obok biurka, a sama pobiegłam na dół. Zabrałam ze sobą ciastka, nastawiłam wodę na herbatę i pobiegłam z powrotem na górę. Po drodze poprosiłam mamę, żeby przyniosła nam picie jak tylko będzie gotowe, zgodziła się od razu. Wróciłam do przyjaciółki. Usiadłam obok niej i zaczęłyśmy rozmawiać o jej problemie. Chciałam jej powiedzieć o Tikki, ale wiedziałam, że nawet z Alyą nie mogę o tym mówić. Nie lubię mieć tajemnic przed nią. Nie wiem czy dam radę ukrywać coś przed tą dziewczyną. Znam ją wystarczająco długo i wiem, że i tak skapnie się, że coś ukrywam. Ale jak coś, mam przykrywkę. Adrien. Jest przesłodki. Jeśli zacznie drążyć temat, to powiem jej, że się zakochałam i tyle. W końcu, ona też taką rzecz ukrywała przede mną. Wypiłyśmy po herbacie, opowiedziałam jej co było w szkole i jeszcze sporo plotkowałyśmy. Oczywiście ona mówiła, ja wolałam zostawić tajemnicę na poważniejszy czas. Zawsze bardzo lubiłam gadać ze swoją najlepszą koleżanką, ale nie miałam najmniejszej ochoty na pogaduszki z ludźmi. Chciałam porozmawiać z czerwoną istotką w czarne kropki. Czułam, że dzięki niej o wiele lepiej bym się poczuła. No i chciałam się położyć. Po zderzeniu z tamtą dziewczyną wszystko mnie niesamowicie boli. Czułam się jakbym uderzyła z całej siły w ścianę, a nie w inną istotę ludzką. Jeszcze dziwniejsze było, jak szybko pognały, jestem szybka, ale nawet ja nie mam takiej prędkości jak one.
- Marinette, słuchasz ty mnie w ogóle? - Dotarło do mnie, że przecież Alya, wciąż jest u mnie. Znów wdałyśmy się w żywą rozmowę. Kiedy zaczęło się ściemniać, dziewczyna poszła do domu, kolejny dzień miał być wolny, więc umówiłyśmy się w parku. Jak tylko wyszła, przysiadłam przy torbie i wypuściłam Tikki, nie była zachwycona. Szybko zjadłam kolację, umyłam się, a gdy wróciłam do swojego cichego kącika, kwami już smacznie spało. Postanowiłam wziąć z niej przykład i zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki, zasnęłam.

♥♥♥
Witajcie, tak jak obiecywałam po tygodniu jest już kolejna część. Jak się czujecie w nowym miesiącu? Tak, już mamy marzec. Wiem, że jest późno, ale dotrzymałam słowa i jest rozdział :3 Jak zwykle dłuuuugi :3 W sumie z pewnych fragmentów tego rozdziału, jestem w 100% dumna.
Pozdrawiam Gorąco Miśki ♥

sobota, 27 lutego 2016

"Droga Marinette..."

6:00 
Trzeba wstać i iść do szkoły. Otwieram oczy i leniwie się podnoszę. Idę na śniadanie, gdzie pewnie czeka na mnie świeżo przygotowany posiłek. Ledwo zeszłam na dół, a już mama z tatą rzucają mi serdeczne uśmiechy, zachęcając, żebym dołączyła. Mama jest Chinką, tata zaś jest Francuzem. Pan Dupain wiele razy proponował mojej rodzicielce odwiedziny Chin, żeby ją uszczęśliwić, jednak nigdy do tego nie doszło. Podobno mieli jechać, ale mama zaszła w ciążę i nici z wyjazdu. Trochę wybiegam od tematu, jak zwykle zresztą. Stół jak zwykle jest bogaty w świeże pieczywo, zrobione przez Toma, czyli mojego ojca. Muszę się dziś wyjątkowo pospieszyć, umówiłam się z Aly'ą i Nino. Podobno mają coś ważnego do powiedzenia, a potem się okaże, że chodzi o to, że np., Alya ma zepsuty smartfon lub Nino dostał nowy sprzęt. Przynajmniej ja nie posiadam takich problemów. Nie potrzebuję najlepszych telefonów czy innych przedmiotów nowej technologii, rodzice się nawet z tego cieszą. Nie muszą na mnie za dużo wydawać przynajmniej. Nie muszą mnie też zmuszać do nauki, mam całkiem dobre oceny. I nie przeszkadza im kiedy pomagam Alyi i Nino w nauce. Jedyne co trochę denerwuje to to, że narzekają na to, że nie mam chłopaka. Doskonale wiem, że jest chłopak, któremu się podobam, ale jakoś nigdy nie umiałam odwzajemnić jego uczuć. Bardzo go lubię, ale to jeszcze nie to, nie na niego czekam. W ogóle jest ktoś taki? Eh... jak dotąd nie spotkałam żadnego chłopaka, do którego poczułabym coś innego niż przyjaźń. Jedzenie tego co na stole zajmuje nam około piętnaście minut, po skończonym posiłku wróciłam do swojego kącika. Usiadłam jeszcze na krześle przy biurko i włączyłam komputer. Po załączeniu urządzenia, musiałam powiadomić innych domowników, iż trzeba nowy komputer kupić, ponieważ mój kochany staruszek wydał ostatni dech i padł. No nic przebrałam się, wzięłam torbę i zeszłam do piekarni taty. Oczywiście mama jak zwykle zaczęła wypytywać o to co się stało z komputerem, czy mam zadania zrobione i czy się nauczyłam.  Z urządzeniem, z którego korzystam głównie ja, ale też i czasem rodzice nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam. Gdy zbliżała się siódma, dokładnie było za piętnaście, czas się zbierać. 

7:00 
Na miejsce dobiegłam w ostatniej chwili, tak dokładnie mieliśmy się spotkać pod wieżą Eiffla. Moi przyjaciele już czekali.
-Dziewczyno, co z tobą? Już myśleliśmy, że o nas zapomniałaś! Miałaś napisać, a ty co? - Alya odwróciła się tyłem, nie przejęłam się tym zbytnio, tak jest codziennie, w jej zegarku 7 rano znaczy wcześniej niż dana godzina, ja jednak mam inaczej, przez co dziewczyna zawsze się na mnie denerwuje. Po chwili jej zawsze mija i jest normalnie.
-Miałam napisać. Wiem o tym, ale nie wiem gdzie podziałam ładowarkę, a komputer idzie do naprawy, Alya wybacz....och Nino...znowu to robimy, przepraszam - posłałam chłopakowi miły uśmiech na co ten się rozpromienił. Zaraz jednak na nowo zrobił się poważny i przeszedł do rzeczy, zawsze tak jest. Okazało się, że powodem, dla którego kazali mi wstać o nie ludzkiej godzinie jest to, że moja przyjaciółka wpadła na pomysł filmu. Nie dziwię się, dlaczego zarówno dla dziewczyny, jak i chłopaka było to ważne. Ja się mało na tym znam, na aktorkę też się nie nadaję, ale cóż, raz kozi śmierć. Po drodze do szkoły postanowiliśmy wstąpić do lodziarni. Zajadając lody, rozmawialiśmy o filmie. W sensie, oni mówili, ja słuchałam. Mało znam się na tych sprawach, jakby ktoś mnie pytał o modę, o projektowanie to jeszcze, ale rzeczy związane z kamerą to dla mnie czarna magia. Ale nikt nie jest doskonały. Nasza pogawędka zajęła nam pół godziny, dzięki czemu do szkoły zaszliśmy akurat na lekcję. Pierwsza lekcja to matematyka. Może geniuszem z tego przedmiotu nie jestem, ale źle mi nie idzie. Nasza pani, pani Elena Kuznowicz, jest bardzo miła, potrafi wszystko wyjaśnić i lubi prawie wszystkich, jedynie nie lubi naszego pana z w-f''u. Akurat dziś kartkówka z równań. Żal mi panny Cesaire, wiem, że nie potrafi ich rozwiązywać, ale jak widać nie przeszkadza jej to, w zeszycie rozpisuje wszystkie możliwości na film i aktorów. Wszyscy wyciągnęliśmy kartki, pani na tablicy napisała układ. W pierwszej linii było: 2x+y=13. Pod spodem było: 3x+4y=27. Dopisała klamrę i układ równań był gotowy. Mi układ udało się rozwiązać w mniej niż minutę, gorzej miała dziewczyna siedząca obok mnie, widziałam jak biedaczka się załamuję nad tym wszystkim. Kątem oka zauważyłam, że źle zaczęła rozwiązywanie. Zrobiło mi się bardzo smutno z jej powodu, ale nic nie mogłam zrobić. Zawiesiłam głowę nad moją kartką, przy okazji zorientowałam się, że nie podpisałam papierka, akurat pani zaczęła zbierać, a ja oczywiście musiałam zapodziać długopis. W ostatniej chwili go znalazłam i się podpisałam, napisałam tylko imię, bo nie znam nikogo innego z takim imieniem. Jak tylko oddałyśmy kartki, odwrócił się do nas Nino i spytał jak nam poszło i co nam wyszło.
-A co cię to obchodzi, co? My do twojej kartkówki nie zaglądamy i nie wypytujemy się o bzdury- nasza przyjaciółka, naprawdę ma zły dzień, co chwilę jest na coś wściekła. Powoli zaczynam się bać. Już nie wiem co robić. Odezwać się? A może lepiej nie? To zbyt skomplikowane, jeszcze wczoraj nie była taka. Jakby coś w nią wstąpiło, martwię się coraz bardziej. - A ty co? Nic nie gadasz, czy ty w ogóle żyjesz? I przestań tyle myśleć, zaczynacie mnie oboje denerwować..ugh...- Dziewczyna wstała, wzięła rzeczy i w połowie lekcji wyszła, nauczycielka wybiegła za nią, ale zrezygnowana wróciła, oznajmiła nam, że robi nam lekcję wolną, musi  powiadomić dyrektora i jej rodziców. Przez resztę lekcji nikt nie odważył się odezwać, chyba, że Chloe na temat Alyi, miałam ochotę wstać i powiedzieć coś tej blond żmii, ale wtedy mój tata mógłby stracić pracę, tak słynna Chloe Bourgeois, córka burmistrza. Następna lekcja to był w-f, oczywiście wolny, pan Miller choruje już tydzień, a więcej osób uczących tego przedmiotu nie ma, więc ta lekcja przeszła nam na siedzeniu w szatni. Na przerwie otworzyłam szafkę, zobaczyłam coś co mnie zaintrygowało. Małe pudełeczko w kształcie serduszka. Całe było czerwone, a wieko posiadało czarne kropki, to tajemniczej skrytki przyczepiona była karteczka, na niej dużymi literami widniał napis "Dla Marinette, proszę otworzyć w samotności." Osoba się nie podpisała, ale jakim cudem zgadła mój kod? Nawet moi przyjaciele go nie znają. Kto mógł mi to dać? Schowałam przedmiot do torebki, po czym pobiegłam w stronę sali, gdzie ma odbyć się chemia. Jest to mój ulubiony przedmiot, nie ze względu tego czego się mamy uczyć, tylko ze względu na panią Dalanay. Jest to kobieta, która jest o wiele młodsza, niż wygląda, ale jej lekcje są świetne. Zawsze uwielbiałam jak potrafiła dogryźć córce burmistrza, dzięki czemu dziewczyna teraz siedzi w ostatnich ławkach, ja mam przykaz siedzenia w pierwszej, ponieważ twierdzi, że w trzech pierwszych rzędach siedzą same fajne osoby. Ogółem w klasie są cztery rzędy, w ostatnim siedzi Chloe i Sabrina. Dziś miała być lekcja z reakcjami, ale wyszło na zupełnie co innego, pani opowiadała nam jak wiele potrafi zjeść nasz kochany dyrektor i wyjaśniło się dlaczego co roku jeździ większym autem. Po dzwonku wszyscy byli wolni, ponieważ nauczyciele mieli konferencję, podczas konferencji uczniowie mają tylko trzy godziny zajęć dydaktycznych, potem mogą iść do domu. Mi to pasowało, u siebie w domu mogłam na spokojnie zobaczyć co znajduje się w pojemniczku. 

11:06 
W domu znalazłam się bardzo szybko. Gdy wróciłam okazało się, że trzy godziny lekcyjne starczyły im, aby zakupić nowy komputer, ale nie interesował mnie za bardzo.
- Ach, Marinette  już jesteś? Nie słyszałam cię. - Mama usiadła obok mnie i chwyciła mnie za rękę, zaczęłyśmy rozmawiać o dzisiejszym dniu, powiedziałam jej co dziś robiłam, pominęłam tylko fragment z pudełeczkiem. Okazało się, że mama znalazła moją ładowarkę, musiałam ją zostawić, jak zajmowałam się Manon. Trudno, czasem się zdarza. Mama widząc, że nie mam ochoty na dłuższe pogawędki, pocałowała mnie w czoło i zeszła, zamykając za sobą klapę. Zostałam sama. Tylko ja i tajemnicze pudełko, które wciąż tkwiło w torbie. Zaczęłam krążyć wokół torebki. Bałam się zobaczyć co jest w środku. A co jeśli to bomba, która po otwarciu wybuchnie? Marinette, za dużo filmów akcji, co ty robisz ze swoim życiem. Wzięłam własnoręcznej roboty torbę i wyciągnęłam pięknie ozdobiony pojemnik. Najpierw postanowiłam dokończyć czytać tekst z karteczki:

 "Droga Marinette,
   zostałaś wybrana. 
To co jest w pudełku jest największym darem. 
Liczę na to, że dobrze będziesz wykorzystywać ten dar"

Osoba, która podrzuciła mi to do szafki nie raczyła się podpisać. Czułabym się o wiele lepiej, gdyby wyjaśnił co jest w środku. Nic nie rozumiem z tego listu. Co to ma znaczyć? Strach jest coraz większy. "Marinette, co z tobą? Weź się w garść. Nie możesz bać się byle pudełka." Wzięłam się w garść i otworzyłam. 
-No w końcu. Ciężko się oddycha w takich warunkach. - Myślałam, że zaraz padnę. Przed moją twarzą lewitowało czerwone stworzenie w czarne kropki. - Och, przepraszam, przestraszyłam Cię? Na imię mi Tikki i od dziś jestem twoim kwami - uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Wyciągnęłam rękę, na co Tikki przysiadła na niej. Zapytałam jej co tu robi. Powiedziała, że będzie mnie szkolić i dzięki niej stanę się bohaterką. Odłożyłam ją na biurko, po czym włączyłam nowo nabyty sprzęt. Do wyszukiwarki wpisałam "kwami" wyskoczyły mi różne reklamy. Ale znalazłam coś co mnie zainteresowało. Konkretnie ukryta wiadomość. Napisała to jakaś dziewczyna z Wielkiej Brytanii. Na imię jej Cassidy. Piszę coś, że miała kwami, ale zostało skradzione. Jeździ i szuka go po całym świecie. Ale nigdzie nie znalazłam informacji o tych stworzonkach. 
-Czemu po prostu mnie nie zapytasz o wszystko? - jej oczy miały śliczny niebieski kolor. Zaczęłam zadawać jej pytania "Kim jest", "O co w tym wszystkim chodzi", "Skąd się tu wzięła". Wszystkie możliwe pytania wyleciała ze mnie jak strzały. - Spokojnie, spróbuję ci wszystko dokładnie wytłumaczyć. Spójrz na te kolczyki - spojrzałam we wskazaną stronę, w pudełku leżały jeszcze kolczyki. Znów spojrzałam na małą istotkę. - Od dawien dawna ludzie, których wybierają kwami stają się bohaterami. Dzięki mnie możesz zamienić się w Biedronkę. Za niedługo pewnie uaktywni się chcący zemsty Władca Ciem. Ty musisz być na to gotowa...- Opowiedziała mi wszystko co według niej powinnam doskonale umieć. Postanowiła, że powinnyśmy się sprawdzić, kazała mi założyć kolczyki, było to trochę trudne, ponieważ dawno nie nosiłam kolczyków i założenie po tylu latach było bolesne. Wypowiedziałam formułkę: "Tikki kropkuj". Po chwili spojrzałam w lustro, na przeciw mnie stała dziewczyna, która tylko przypominała mnie. Miałam maskę i kombinezon koloru czerwonego, w czarne kropki. Wokół bioder przepasana byłam czymś w rodzaju jo- jo. Nowo poznana towarzyszka opowiedziała mi o tym. Mniej więcej wiedziałam już co mam robić. Wiedziałam, że nie mogę nikomu zdradzić, że pod maską skrywa się zwykła dziewczyna o imieniu Marinette, nosząc maskę byłam Biedronką. Odważną, pewną siebie dziewczyną, tak. W masce mogę być kimś zupełnie innym. Postanowiłam, iż sprawdzę swoje specjalizacje. Wiem, że nie mogę użyć tak zwanego "Szczęśliwego trafu", ponieważ wtedy niebieskooka będzie potrzebowała zregenerowania. Wyszłam przez okno, z łatwością wdrapałam się na dach. Okazało się, że jestem bardzo giętka, z łatwością przemieszczałam się między budynkami, w szybkim tempie znalazłam się na samym szczecie wieży Eiffla. Widok był niesamowity, nie mogłam przestać podziwiać. W tym momencie dotarło do mnie, jak wspaniałe jest miasto, w którym mieszkam. Zakochałam się w tym widoku, kto by pomyślał, że ma tyle uroku w sobie.  Nie wiem jak długo siedziałam na samej górze rozmawiając z moją nową przyjaciółką, ale zaczęło się już ściemniać, postanowiłyśmy wrócić do domu, oczywiście tak, jak tu się dostałyśmy. Gdy znalazłyśmy się w pokoju, wypowiedziałam "Tikki od kropkuj" i znów byłam zwykłą Marinette. Zrobiło się zimno, więc zamknęłam okno. Akurat nie miałam nic do nauki i zadań też nie zadali, więc poszłam się tylko umyć, otwierając szafę, aby w razie czego, Tikki miała się gdzie schować. Po kąpieli wstąpiłam na kolację, wracając zabrałam ze sobą szklankę mleka i paczkę herbatników w kształcie misiów (moje ulubione ^.^  ~od aut.), nie zapomniałam też o misce ciastek dla mojej towarzyszki. Na górze podzieliłam się łupami z niebieskooką. Dużo jeszcze rozmawiałyśmy, postanowiłyśmy, że wszędzie będzie ze mną chodzić. Opowiedziałam jej wszystko o moich przyjaciołach, o szkole, nauczycielach, mojej rodzinie i o Paryżu. Ona mi opowiedziała, historie kwami. Dowiedziałam się, że w okolicy jest jeden. Podobno nazywa się Plagg, podobno wyczuła jeszcze inne kwami, którego nie poznała nigdy i nie wie jakie to kwami. Rozmawiałyśmy jeszcze długo, nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam...

♥♥♥ 
 Witajcie moi kochani, na początku chciałam podziękować moim motywatorom: Agacie, Natalii i Wiki ♥ Kocham Was ♥ Mam nadzieję, że rozdział nie zanudzi nikogo xD Tak, powracam z  długimi opisami i wieloma pomysłami. Pozdrawiam Gorąco ♥

środa, 24 lutego 2016

Wstęp

Kto by pomyślał, że takiej osobie, jak ja przytrafi się coś niezwykłego? Ja na pewno nie. Jestem zwykłą dziewczyną. W szkole ledwo stoję na własnych nogach. Nie ma dnia, kiedy się nie potknę i na kogoś nie wpadnę. Na co dzień jestem zwykłą piętnastolatką. Mam dwoje najbliższych przyjaciół i kilku dalszych. Oczywiście jest też ktoś, kogo mi ciężko przetrawić. W sumie to obie się nie lubimy. Podsumowując: zwykła dziewczyna ze zwykłym życiem, uczęszczająca do zwykłego gimnazjum w zwyczajnej paryskiej dzielnicy. No przynajmniej do czasu pojawienia się stworzonka, które odmieniło całe moje życie...

♥♥♥
Witajcie,
niektórzy mogą mnie znać. Tak wiem, wstęp jest taki trochę nijaki i tak w sumie już myślałam, żeby dać sobie z tym spokój, ale muszę podziękować pewnej osobie, która dała mi kopa i dodałam jednak ten nudny wstęp. Obiecuję dalsze rozdziały będą długie. ♥
 Tak więc, dziękuję ci Agatko, ty moja mścicielko ♥ (tak trochę ogarnęłam z lekcji osób xD). 
Tak więc, do następnego 
                                                                                     Bayo! ♥